Przeminelo z Wiatrem. Patagonia, Argentyna. (PL)

Jedziemy odebrac Agi rodzicow z lotniska. Manka i Zbysiu wyladowali o 4:30. 6:30, my dalej w autobusie numer 8, jedziemy przez cale miasto. Lotniska nie widac, samolotow nie slychac.Spoznione 2,5h po przywitaniu, dowiadujemy sie ze wcale nie proznowali. Chyba mieli zawody pod tytulem, kto wymysli wiecej powodow, dlaczego sie spoznilysmy.’Napewno, zaimprezowaly i zaspaly, pomylily lotniska, zapomnialy, mialy wypadek, olaly nas, itd.’ Nie chcieli uwierzyc, ze to tylko przez autobus, ktory jechal dluzej niz sie spodziewalysmy. Naszczescie dotarlysmy zanim poszli na policje.



Nastepny dzien wcale nie zaczal sie lepiej. Po pierwsze pan Czerski chrapie. Cala noc, na lewym boku, na prawym tez i na wznak. Dwa i pol tygodnia przed nami w jednym pokoju. Cholera!Po drugie, po tym jak pierwszego dnia argentynski zwyczaj picia yerba mate nie przyjal sie u nowo przybylych. Po Manki slowach, ‘Izka co za obrzydlistwo nam tu wciskasz?’ Zaproponowalam inny argentynski zwyczaj, kawa i 3 medialunes na sniadanie.Ucieszeni z pomyslu ruszylismy rano na testowanie. Ulice dziwnie wyludnione, kawiarenki, markety, sklepy, wszystko pozamykane ale idziemy dalej, przeciez piekarnia musi byc otwarta. Niestety. Wracamy inna ulica, to samo. Wszystko zamkniete na 3 sposty.Co do cholery??? Co my bedziemy robic, co my bedziemy jesc?Wyjedlismy wszystkie pozostalosci z lodowki, zjedlismy wszystkie krakersy z resztkami sera, pasztetu i dzemu ktory zreszta Manka ze soba przywiozla, po zmuszeniu sie do kilku kubkow mate i po wloczeniu sie po okolicy dowiedzielismy sie w koncu o co chodzi. Okazalo sie ze jest dzisiaj spis powszechny i wszystko bedzie zamkniete az do 8 wieczorem. Ludzi wypuszcza na ulice, tez gdzies pod wieczor. Ciekawe co jeszcze sie wydazy? Zastanawialismy sie poznym wieczorem idac na Tango Show.Na tango Manka troche przysypiala, potem wylala na nas wino, ale to drobiazg.W czwartek rano, umarl byly prezydent Argentyny, maz obecnej pani prezydent. Umarl na atak serca. Kolejny problem? Czy te tlumy argentynczykow, ktorzy wyszli na ulice, zeby pozegnac prezydenta zablokuja nam droge na lotnisko?Naszczescie wszystko poszlo zgodnie z planem i opuscilismy Buenos Aires bez dodatkowych problemow. Nastepny przystanek, Bariloche.




28 pazdziernik -1listopad. Bariloche.Mala Szwajcaria, jak nazywaja to perfekt miasto. Domki jak z bajki, glownie z drewnianych bali, co jeden z bardziej wymyslna architektura. W kolo gory, jeziora, lasy, zatoczki, wiosna w pelni. Czego tu jeszcze chciec? Moze, zeby te cholerne chmury laskawie sie posunely i zrobily troche miejsca dla slonca. No wlasnie, tylko tego nam do szczescia brakowalo w Bariloche.Na pocieszenie…dobry obiad, z najlepszym steak’iem jakiego Zbysiu kiedykolwiek jadl. A potem…czekolada, Bariloche slynie z pysznej czekolady. Fabryki czekolady na niemal kazdej ulicy. A w srodku, hmm, czekoladowy raj. Czekolada w kazdym mozliwym ksztalcie i smaku. Czekolada z whisky i z rumem, biala z kokosami, mleczna z orzechami, z rodzynkami, posypana tym i tamtym i oczywiscie nadziewana dulce de leche. Bez karmelu nic w Argentynie sie nie liczy. Wiec, kupilismy tylko 1/4 kg i jedlismy az przez 3 dni. Wszystko przez Age, ktora kontrolowala nasz poziom czekolady we krwi.Na szczescie nie dalismy sie jej z medialunes. Przynajmniej dwa dziennie musielismy zjesc. Oj te rogaliki, Manka pewnie najbardziej bedzie za nimi tesknic.


Poddalam sie. Po prawie dziewieciu miesiacach podrozowania, spania w roznych warunkach, jak w glosnych autobusach, w pokojach z chrapiacymi i mowiacymi przez sen ludzmi, Zbysiu wygral z wszystkimi i po raz pierwszy zmuszona bylam uzyc zatyczki do uszu.




1-3 listopad. Puerto Madryn.Wypozyczylismy samochod. To byla dla nas najlepsza i najtansza opcja na zobaczenie koloni lwow i sloni morskich, fok i pingwinow na Polwyspie Valdes i Punto Tombo.Po calej nocy w autobusie dotarlismy rankiem do hostelu, samochod juz na nas czekal, wiec od razu przesiedlismy sie do niego. Aga jako pilot z mapami na kolanach obok kierowcy, Manka, ja i dobry humor z tylu.Polwysep Valdes to wielki plaski obszar, porosniety niskimi krzaczkami i trawami, miedzy ktorymi biegaja lamy i duze stada owiec. Jego kamieniste plaże są miejscem bytowania słoni morskich i fok a otaczające go wody są zamieszkiwane przez wieloryby. Naszym celem bylo dotarcie do wylegujacych sie na brzegu tlustych fok. Oj, byly bardzo grube i ociezale, trzy podsuniecia i 10 minut odpoczynku, metr do przodu i drzemka. W czasie sezonu rozrodczego samce stają się w stosunku do siebie wyjątkowo agresywne. Walcza wtedy miedzy soba o terytoria, a “haremy” poszczegolnych samcow dochodzą do 40 samic. To bylo bardzo zabawne patrzec jak sie tak nawzajem przeganiaj.


Nastepnego dnia ruszylismy w kierunku Punta Tombo. Czas na pingwiny!Punta Tombo to miejsce z najwieksza kolonia pingwinow w Patagonii. Kazdego roku ok pol miliona pingwinow magellana przybywa na ta plaze zeby zrobic wiecej pingwinow. A co jest najlepsze w tym? Mozliwosc bycia z nimi prawie oko w oko. Prakycznie mozna sobie spacerowac z nimi, albo chodzic za nimi i obserwowac ich zachowania. Mozna podejzec ich w gniazdach, ktore bardziej przypominaja nory w ziemi. Albo jak wychodza, na male rozciaganie i rozprostowywanie kosci, taka joga na szybko przed domem. Siedzenie na jajkach to chyba nie taka latwa sprawa. Czasami ida na mala przechadzke, skok do wody, jakas rybka na a potem pingwinim chodem wspinaczka pod gorke. A jak oni znajduja swoje gniazda? Nie mam pojecia.


Aga, postanowila skorzystac z okazji i nauczyc sie jezdzic biegowka. Tato Agi wystapil w roli instruktora. Po lewej masz sprzeglo, po prawej hamulec, ruszasz z jedynki, tak wrzucasz trojke, tak wsteczny…Zapielismy pasy…i jedziemy. Pusta, prosta droga, wiec zaczela sie improwizacja…’grupa ludzi na dordze, hamuj! Ok, przeszli, ruszaj, powoli puszczaj sprzeglo i w tym samym czasie wciskaj gaz, masz na jedynce? Ok, teraz dwojka…o znowu, hamuj! I ruszamy z jedynki. Delikatnie! Delikatnie! Itd.Najlepsza rada Agi mamy, jak nie wiesz jak ruszyc gdy zaparkujesz na gorce, zaparkuj gdzie indziej.


Zatyczki do uszu sa za slabe, spie pod poduszka.




4-10 listopad. El Chalten i El Calafate.Daleko, daleko na poludniu. Po 13 godzinach w autobusie, potem 3 godzinach debatowania nad za i przeciw wypozyczania samochodu na tydzien. Okolo poludnia, opuscilismy najmniej atrakcyjne miasto na naszej trasie, Rio Gallegos. Droga numer 3 potem 5 a potem slynna Ruta 40 ruszylismy do El Calafate. Po 3h jazdy, a 40 km przed El Calafate, zatrzymalismy sie na skrzyzowaniu zeby przedyskutowac czy lepiej najpierw pojechac do El Chalten, 220 km dalej, czy jednak do El Calafate. Wygralo El Chalten. Zapomnielismy tylko sprawdzic stan benzyny w baku.


Na prawo duze stado owiec, na lewo jeszcze wieksze,na prawo 2 lamy a na lewo 5,gdzies tam konie, gdzies tam krowy a na srodku zajac rozjechany.Strusie chodza trojkami, gesi dwojkami. Sokoly zbieraja przejechane zajace a benzyny co raz mniej.Jezioro Argenynskie, Jezioro Viedma, w jedna strone niekonczace sie stepy, w druga gory posypane sniegiem. Zielone laki z zoltymi mleczami, wiatr pizdzi, lampka sie swieci, jedziemy na rezerwie. Oczywiscie zadnej stacji w okolicy, juz planujemy, kto bedzie pchal, a kto bedzie okazje lapal. Nawet sie podekscytowalismy przygoda… i co? Dojechalismy bez dramatu.


El Chalten, mala wioska, ktora zima snieg od swiata odcina, latem natomiat zamieszkuje wiecej turystow niz lokalnych. Caly ten chalas tylko z jednego powodu, gory Fitz Roy. Wszyscy o swicie ruszaja na szlaki parku z nadzieja na dobra pogode zeby tylko zobaczyc jeden z najtrudniejszych do wspinaczki szczytow na swiecie. Fitz Roy, 3,375 m (11,073 ft) inaczej nazywany Cerro Chalten, co znaczy dymiaca gora. Dlaczego dymiaca gora? Z powodu chmur, ktore zawsze go otaczaja, indianie mysleli, ze to jest wulkan.Pierwszego dnia mielismy tyle chmur, ze nawet nie wiedzielismy gdzie Fitz Roy jest. Poszlismy wiec zobaczyc lodowiec. Tam i z powrotem 7 godzin treku. Manka, gdy jeszcze miala sily, sypala dowcipami jak z rekawa. Moj ulubiony i bardzo adekwatny do sytuacji jest pod tytulem: ‘Zjecie co?’ musze go az zacytowac.’Wieczorem w Tatrach. Zmeczony turysta zatrzymuje sie na chwile u Bacy, po krotkiej rozmowie, wstaje i rusza w kierunku drzwi. Bacowa wychodzi z kuchni i mowi: zjecie co? Turysta, siada i czeka i czeka i czeka, bacowa krzata sie po kuchni ale z niczym nie wychodzi. Turysta pomyslal, ze pewnie sie przeslyszal i wychodzi, ale bacowa znowu do niego: zjecie co? Wraca, siada i dalej czeka. Nic, wiec idzie, sytuacja sie powtorzyla, bacowa ponownie pyta zjecie co? Troche zdezorientowany, postanowil jednak usiasc i poczekac. Baca poszedl spac, minelo kilka godzin, slonce juz wschodzi. Turysta stracil juz nadzieje nawet na sniadanie, wstaje i mowi ze idzie. Wychodzi bacowa i mowi: teraz juz mozecie, juz was nic nie zje.’ Smiechy, chichy, a po 5 godzinach, kurwa, daleko jeszcze? Bylo zobaczyc mine Manki, wracala podpierajac sie dwoma kijami, przeklinala kazdy krok, ale doszla i byla bardzo dumna z siebie.


Znalazlam proce, czy bede miala wystarczajaco duzo odwagi, zeby uzyc ja w nocy na Zbysia wychrapywane arie?


Drugi dzien deszcz i snieg. Moze to i dobrze, bo po treku z dnia poprzedniego, chyba wszyscy potrzebowalismy troche wiecej czasu na odpoczynk. Ale z drugiej strony co tu robic w hostelu caly dzien? Aga wyjela nasza ulubiona gre, rummikub i nauczyla rodzicow jak grac. Ja zrobilam mate. Tak, tak, mate. To ‘obrzydlistwo’ tak sie przyjelo, ze mamy nie tylko specjalny kubek i slomke do jego picia, ale kupilismy tez termos i nigdzie sie bez niego nie ruszamy. To nie wszystko, Manka i Zbysiu tak sie uzaleznili, ze kupili sobie zestaw do domu. A rummikub jest ich teraz ulubiona gra, tez sie wciagneli i tez postanowili kupic sobie. Mam nadzieje ze pocwicza i nie dadza sie tak latwo ograc.


Trzeciego dnia wyszlo slonce, wiec spakowalismy mate, termos z ciepla woda, kanapki i ruszylismy na najdluzszy szlak zeby zobaczc slynny Fitz Roy. Szczescie sie do nas usmiechnelo, nie bylo zadnej chmury. A snieg z poprzedniego dnia dodal jeszcze uroku widokom. Zielona, soczysta trawa, zolte mlecze na tle gor posypanych sniegiem i jeszcze niebieskie niebo do tego. Najlepsza mieszanka na zdjecia i moj ulubiony trek.
Jeszcze cztery noce i w koncu wyspie sie.


Jedziemy zobaczyc lodowiec. Kto by pomyslal, ze kilkaset ton, a moze nawet i wiecej, skompresowanego sniegu zrobi taka furore. Jest to jedna z najwiekszych atrakcji w Patagonii. Sami sie zdziwilismy i jak zawsze w takim wypadku pstrykalysmy na prawo i lewo. A jeszcze do tego to turkusowe mleczne Jezioro Argentynskie i jak tu znowu nie zachwycac sie?


Czerscy pojechali, wrescie sie wyspalam, snila mi sie Antarktyka.




Argentina Photo Album

Argentina